Teolożka feministyczna

Marzenia teologii feministycznej

Teologia feministyczna stanowi szansę zarówno dla kobiet, które szykują się do opuszczenia Kościoła, jaki dla tych, które chcą w nim pozostać. Teologia feministyczna jest bowiem swoistym „klejem”, który stara się zlepić dysonans poznawczy i problem zaburzeń tożsamościowych współczesnych kobiet, które wyrosły w chrześcijańskich patriarchalnych kościołach. Rebeliantkom feminizm stanowi znak nadziei, poznania i fascynacji, który wyraża ich tęsknotę za religijnością, inną religijnością, niż ta, jaką dotychczas znały. Jednocześnie teologiczny feminizm jest dla Kościoła proroczym głosem, nazywając wyraźnie i po imieniu to, co w chrześcijańskiej tradycji było dotąd ukryte, choć implicite zawarte, oraz wnosząc nowe doświadczenia i refleksję nad nimi. Chodzi więc o ubogacenie teologii i uwolnienia jej od jednostronności.

Teolożki nieustannie podkreślają, że uprawiana przez nie teologia, musi posiadać szerszą perspektywę, niż teologia tradycyjna. Powinna więc łączyć w sobie umiejętność interdyscyplinarnego uczenia się od innych dziedzin nauki, ale również od innych ras, kultur, płci, różnych klas ekonomicznych w świadomości współczesnych zjawisk globalizacji, konsumpcjonizmu i dyskusji nad seksualnością człowieka. Feministki są zgodne by nieustannie rysować wizje własnych marzeń. Są to wspólne marzenia, mające na celu poszukiwanie nowych dróg, jakimi feministki, mimo dzielących je różnic, mogą kształtować przyszłość. Wonhee Anne Joh pisze, że wspólne marzenia przynoszą kobietom uzdrowienie ran oraz możliwość

kontynuowania feministycznej pracy nad stwarzaniem trwałej i harmonijnej egzystencji[1].

Dorothee Sölle zauważa, że tożsamość zawiera w sobie również marzenia, plany i dążenia, a pytanie Kim jestem? skrywa pytanie Kim chciałabym być? oraz Gdzie upatruję własne nadzieje?[2] Dynamika tożsamości pozostaje w nieustannej relacji do Boga, który ma wobec nas również plany i nadzieje. Dzięki relacji z Bogiem, przekraczamy własne granice, również granice kulturowe i stajemy się narzędziami pokoju[3]. Jak uważa teolożka Marjorie Hewitt Suchocki[4] człowiek nie jest bytem stworzonym, statecznym, ale stwarzającym się w relacji do Boga. Pozostając w tym procesie, jest wciąż bytem nieskończonym. Podobnie jak i reszta wszechświata[5]. Bóg nadał każdemu bytowi pierwotny cel. Każdy byt jawi się ustosunkowując się do owego celu poprzez wszelkie relacje i wpływy, które powołują go do bytu. Stawanie się bytem obraca Boży pierwotny cel w jego subiektywny cel, którym staje się poprzez proces, jakiego doświadcza[6]. Oprócz bożego pierwotnego celu, człowiek ma możliwość doświadczać również Bożego prowadzenia, które wpiera i wspomaga człowieka, w  jego wyborach, decyzjach, własnym oddziaływaniu i czynach.

Tak więc w teologii feministycznej problematyka tożsamości wykracza poza to wszystko, co dotyczy jedynie indywiduum. Teolożki różnych wyznań i odmiennych teologii, spotykają się w przekonaniu, że wszystko, co jest osobiste, jest również polityczne. Podstawowe pytanie w samo rozumieniu, jakim jest Kim jestem? jest więc jednocześnie pytaniem: Częścią jakiej społeczności chciałabym być? Częścią jakiego Kościoła chcę być? Kobiety od wielu lat nie pozostają w sferze teoretycznych marzeń, ale realizują te dążenia i cele, angażując się w życie Kościoła, w środowiska akademickie uczelni teologicznych, w organizacje pozarządowe i para kościelne. Religijna tożsamość feministek pozostaje pod ciągłym napięciem tego, kim jest a tym, jaka pragnie być. Nowa przestrzeń doświadczeń religijnych kobiet przekracza jednak wcześniejsze oczekiwania i dodaje kobietom siły, by w swoich dążeniach i zaangażowaniu sięgać po nowe obszary teologicznych dyskusji, po nowe obszary religijnych przeżyć.



[1] Zob. W. A. Joh, Race, Class, Gender, Sexuality. Integrating the Diverse Politics of Identity into Our Theology, w: New Feminist Christianity…, s. 63.

[2] Zob. D. Sölle, The Strength…, s. 181.

[3] Tamże, s. 182.

[4] Marjorie Hewitt Suchocki tworzy w przestrzeni zarówno teologii procesu, jak i teologii feministycznej.

[5] Por. M. Suchocki, The Fall to Violence. Original Sin in Relational Theology, New York 2004, s. 88.

[6] Tamże, s. 57.

3 komentarze

  • Hans

    Artykuł opisał pewną prawdę teologiczną, czyli teologię feministyczną, z czym się zgadzam. Kobieta sukcesu jest obrazem teologii feministycznej, choć w dzisiejszych czasach teologię należy wykładać językiem zrozumiałym dla różnych ludzi. Szkoda, że nie istnieje jeszcze podręcznik akademicki dla teologów z omawianej dziedziny. Może wielu duchownych przeczytałoby go z zaciekawieniem, choć kiedyś mówiło się więcej o mariologii z dodaniem licznych świętych kobiet zapisanych nie tylko na kartach Biblii.

  • monika

    Skoro się Pani tak emocjonuje określeniem „zaburzenia tożsamościowego”, proszę podać przykład z własnego wyznania, gdzie kobieta sukcesu, będąca w społeczeństwie w roli przywódczej może drugiej kobiecie „podać rękę” w podobnej lub takiej samej tożsamościowej pozycji/roli w ramach struktur instytucjonalnych Pani Kościoła? Jeżeli role są tożsame, rzeczywiście socjologia nie widzi dysonansu poznawczego. Czekam więc na taki przykład.
    Myślę, że za mojego życia się już nie doczekam. Niestety.
    Oczywiście poślednia rola kobiet w różnych Kościołach, nie musi być problemem dla samych kobiet, których dotyczy. Problem pojawia się jedynie u kobiet, które nie zgadzają się na taką dyskryminację. W innych wpisach na tym blogu jest zaznaczone i podkreślone, że większość tekstów dotyczy i zajmuje się wyłącznie takimi kobietami. Pozostałe są szczęśliwe, więc nie potrzebują nic innego i nie są przedmiotem tych badań. Dialog jaki prowadzę z teolożkami, również innych chrześcijańskich wyznań dotyczy głównie kobiet, które mają powołanie przywódcze, jednak są dyskryminowane w swoich Kościołach ze względu na swoją płeć. Większość cytowanych tekstów pochodzi od kobiet wyznania rzymsko-katolickiego, ponieważ one doświadczają większej dyskryminacji w swoim Kościele i może dzięki temu (?) są bardziej twórcze i płodniejsze w publikacjach (oczywiście najwięcej publikacji z USA, w PL nie są publikowane).

  • Klara

    Ja jestem katoliczką, więc jak rozumiem z gruntu jestem określona jako kobieta, mająca zaburzenia tożsamościowe. To sformułowanie jest na samym początku, jest niemiłe i niesprawiedliwe. W kościołach patriarchalnych, czyli jak rozumiem u nas i w cerkwi bardzo istotny jest kult maryjny, który niekoniecznie jest zapiewaniem skretyniałych idiotek ( znajoma ze zboru tak to widzi). Myślę że kult maryjny jest przestrzenią dla osób z kościołów protestanckich bardzo zamkniętą i tajemniczą, stąd dziwne oceny, jakoby my jesteśmy zaburzone… Szkoda, bo tekst jest ciekawy, tylko na początku spore przekłamanie. Kobiety w kościele katolickim faktycznie są bardzo dyskryminowane, to temat-rzeka i morze cierpienia. Osobiście uważam że nie tyle wynika z teologii katolicyzmu ile z pewnej praktyki, np: rozpowszechnionego homoseksualizmu księży i chorobliwego mizoginizmu, a też faktu że księża pochodzą często z bardzo tradycyjnych, prostych rodzin wiejskich ( XIX wiek wyniesiony z domu), czym się szczycą. Kościół jest powszechny i bardzo ludowy, co odbija się na jakośći. Ale w tym tłumie wiele jest kobiet, które nie są zaburzone i jest mi przykro, kiedy czytam coś takiego. Myślałam że zostanę tu na dłużej ale widzę sporo uprzedzeń i spojrzenia w krzywym zwierciadle.