Weronique

Spotkanie, co przemienia w pomarańczę ;)

Jadę autobusem. Za oknem pola, łąki, domki, las… Rozmyślam o historii Jezusa w Jerozolimie, o Jego symbolicznym wjeździe, złości w świątyni, nieporozumieniach, pięknych słowach mądrości, niezrozumieniu tłumu, co chciał zupełnie innego Mesjasza… W końcu o: zdradzie, samotności, pustce, śmierci, co taka była konsekwentna z tym, jak żył. Nie wszystko rozumiem, choć za każdym razem rozumiem inaczej.

Nagle zapragnęłam w tych rozmyślaniach spotkania, dotyku, bliskości.

Może ta samotność Chrystusa mnie tak uderzyła? Ja przecież za swój cień mam samotność… Zawsze się czułam w samotności, jak w domu. Innym razem jednak przychodziła do mnie przepełniona lękiem i pustką. Moja samotność niejednoznaczna, nie rozumiem jej do końca… i kocham, i odrzucam.

Właśnie mijam nieprzebrane przestrzenie lasu. Tutaj chcę wysiąść. Wysiadam. Idę.

Idę w pustkę, co jednak jest cała obecnością. Idę sama, choć na spotkanie. Idę sama lecz sama do końca być nie potrafię. To jak usilnie przestać myśleć. Nie da się. Idę więc nie sama. Idę dotknąć całą sobą tej niezwykłej bliskości, co pociąga jak magnes.

Idę i za każdym krokiem przemieniam się. Nagle przeszkadzają mi buty. Tak, buty mi zdecydowanie nie są potrzebne. Zdejmuję je, zrzucam jeszcze biżuterię, zostaję w prostej sukience do stóp. Ta zielona sukienka co wesoło mnie łaskocze po kostkach, jest moją drugą skórą. To też ja.

Idę jakby bardziej gotowa spotkać kogoś, kto mnie ukształtował. Chcę spotkania z kimś, kto mnie zbawia i wlewa te dziwne marzenia do serca. Ten ktoś na co dzień ubiera mnie w zieloną sukienkę, rozwiewa ciepłym wiatrem włosy, a na deser mnie karmi sztuką.

Idę krok za krokiem póki nie dojdzie do spotkania. Choć wiem, że jest tuż obok mnie to jednak do spotkania bliskości musi dojść w sposób szczególny. Tego momentu nie da się przeoczyć. Idę dalej. Oglądam drzewa, oglądam piaszczystą drogę, jaką stąpam. Każdy kamyk wydaje się taki piękny i taki „na miejscu”, jakby namalowany pędzlem, choć wyrazisty i bliski. Ta natura czasem jest dla mnie aż zbyt piękna, nawet w prostocie potrafi zachwycić. Nigdy jednak nie znalazłam w niej kiczu. Może jestem idealistką?

Idę. Potok myśli coraz wolniej biegnie. Stąpam coraz wolniej. Już nie tyle prowadzę dialogi i monolog z sobą, co kontempluję piękno otoczenia i bliskość kogoś, kto mnie przenika a jednak pragnie spotkania w cztery oczy.

I nagle czuję radość. Taką radość, która jest moją tajemnicą. Ogarnia mnie w każdej komórce ciała, rozwesela głębiej niż sięgają codzienne emocje. Ta radość jest owocem spotkania, przepełnienia, bliskości. To właśnie ten moment. Od teraz czuję, jak radość łaskocze moje myśli i serce. Buzi się zaufanie, spokój i pełnia. Już nie chcę iść. Teraz chcę biec ile tylko sił mam w płucach. Trudno mi cała tą radość pomieścić w moim małym ciele. Mogłabym uściskać teraz każde drzewo, każdą wiewiórkę, każdego człowieka i przekazywać tą energetyczną emocję dalej… Jestem jak okrągła pomarańcza! 🙂 Turlam się. Biegnę, skaczę!

Promienie słońca obejmują moją twarz. Mam siły iść dalej, daleko dalej, niż myślałam. Oto moje zmartwychwstanie…

~~~~~~~~~~~~~~~~~~
pierwsze zdj z flickr'a: link; drugie też gdzieś z sieci

2 komentarze